Akcesoria i wyposażenie
australijskiej firmy ARB znajdziesz w ofercie naszego sklepu 4x4.


Tuleje zawieszenia


Bagażniki dachowe

[2015-08-26]
Zakurzone uśmiechy - podróż sentymentalna na Polskie Safari okiem sędziego.
 
Po co ci to sędziowanie? Przecież nawet nie zobaczysz rajdu

Noc z soboty na niedzielę, grubo po północy. Właśnie wróciłam do domu z Polskiego Safari. Patrzę w lustro, a tam zakurzone włosy, wysuszona na wiór twarz i podpuchnięte oczy – istny obraz nędzy i rozpaczy. Ale też obraz szczęśliwego człowieka, bo ta gęba w lustrze uśmiecha się sama do siebie. A w głowie wciąż mam widok innych uśmiechów – też zakurzonych, też zmęczonych zawodników i uczestników Polskiego Safari oraz wybitnie sympatycznych sędziów, z którymi przyszło mi współpracować na tym rajdzie.

Już kilka razy słyszałam: „Po co ci to sędziowanie? Przecież nawet nie zobaczysz rajdu”. No, może i nie zobaczę, ale za to będę jego częścią. Malutką co prawda, ale mimo wszystko dość istotną. Bez sędziów wszak rajd się nie odbędzie. Zaś z takimi perfekcyjnymi, a zarazem przemiłymi sędziami, z jakimi miałam ogromną przyjemność współpracować na Polskim Safari, rajd nie tylko się odbywa, nie tylko się udaje, ale także jest prawdziwą sędziowską frajdą. Z czysto dziennikarskiego punktu widzenia natomiast wcielenie się w tę rolę daje wspaniałą możliwość zdobywania informacji o tym, co dzieje się na trasie z pierwszej ręki, bo od tych, którzy w tym rajdzie walczą. Wystarczy tylko przy wypisywaniu kart drogowych wsadzić głowę do rajdówki, czy pokręcić się między czekającymi na swój wjazd na PKC motocyklistami i quadowcami. To, co jednak dla mnie najważniejsze, to możliwość czucia atmosfery rajdu, a ta na rajdach terenowych jest wyjątkowa. Mimo zmęczenia, praktycznie każdy z zawodników i uczestników znajduje siłę na serdeczny uśmiech i chwilkę rozmowy. Reszty zaś można się dowiedzieć z wyników online – wiadomo wtedy, komu gratulować, a kogo zagrzewać do walki.

Dziennikarski obowiązek nakazuje mi teraz na chwilę odłożyć na bok osobiste wspomnienia, by przypomnieć kilka istotnych informacji o rajdzie. Polskie Safari, ku zdziwieniu wielu osób, zorganizowane było w Warszawie. Wbrew pozorom w tym uważanym za betonową pustynię mieście organizatorom (Grupa 4x4) udało się znaleźć tereny odpowiednie do rozegrania 4. rundy Rajdowych Mistrzostw Polski Samochodów Terenowych, Rajdowego Pucharu Polski Samochodów Terenowych oraz Pucharu Polski w Rajdach Baja.

Będzie lało” – spoglądając w niebo stwierdza Bartek, z którym wspólnie pracujemy na PKC wjazdowym na BK w piątek. Miał rację, lało. „Zobaczysz, na prologu też będzie padać, tradycja taka” – tym razem ja przepowiadam pogodę. I również trafiam w dziesiątkę – na prologu musi lać. Nawet wtedy, gdy rozgrywany on jest na nadwiślańskich błoniach w centrum Warszawy. A skoro mokro, to i ślisko. Pokonywana dwukrotnie 1,5-kilometrowa pętla potrafiła sprawić problemy, sama widziałam. Nie widziałam natomiast efektownej jazdy na dwóch kołach załogi Hubert Odejewski / Dominika Odejewska (na szczęście fotografowie zdążyli te akrobacje uchwycić), ani też dachowania załogi Rafał Romaldowski / Monika Mikiel (widziałam natomiast efekty na PKCu wyjazdowym z serwisu). Gdy wszystkie załogi wieczorem opuściły serwis, a wraz z nim mnie i mojego towarzysza, drugiego z Bartków, z którymi miałam przyjemność tego dnia pracować, pierwszy dzień rajdu można było uznać za dokonany. Poprawka – dokonany dla zawodników, ale nie dla sędziów. Trzeba było bowiem przygotować się do następnego dnia. Maciek, który był na tym rajdzie moim bezpośrednim szefem, opiekunem i „dobrym duchem”, zapakował w samochód mnie i całą górę sędziowskiego sprzętu, aby ten zestaw dostarczyć do Rembertowa, gdzie miał czekać w gotowości na sobotę. W sobotę natomiast nas wszystkich – zawodników, uczestników i sędziów – czekał bardzo intensywny dzień w Rembertowie. Tam bowiem rozgrywała się główna część rajdu w postaci odcinka specjalnego na tamtejszym poligonie. Odcinek ten pokonywany był trzykrotnie, zaś z przejazdu na przejazd ubywało pojazdów, które docierały na przegrupowanie, z którego mój wesoły kompan Piotr i ja wypuszczaliśmy je na dojazdówkę do oesu. Na naszym PKCu zgodnym chórem zawodnicy i uczestnicy mówili: „Ciężka i strasznie dziurawa trasa – urywa głowy i łamie kręgosłupy”. No, ale przecież nikt nie mówił, że będzie lekko. I choć nie było lekko, to było mnóstwo uśmiechów – coraz bardziej zakurzonych i coraz bardziej serdecznych.

PPRB

Pierwsze uśmiechy serwowali mi motocykliści, quadowcy i załogi UTV, gdyż to właśnie zawodnicy startujący w Pucharze Polski w Rajdach Baja jako pierwsi wyruszali na trasę Polskiego Safari. Pomimo tego, że na PKCu panowała iście towarzyska atmosfera, to na odcinkach specjalnych rozgrywała się pomiędzy nimi prawdziwa wojna, dosłownie o każdą sekundę. „Kolega, z którym się ścigałem (Wojciech Zambrzycki – red.), skończył rajd z zaledwie 17-sekundową stratą do mnie” – opowiadał mi motocyklista Michał Zoll, który użyczył mi transportu pod Pałac Kultury. Ci panowie wywalczyli sobie 4. (Zoll) i 5. miejsce (Zambrzycki). Zdecydowanym faworytem w stawce motocyklowej był natomiast dakarowiec i zdobywca tytułu Mistrza Świata Juniorów FIM , Jakub Piątek. Kuba potwierdził swoją mistrzowską formę i wygrał wszystkie 3 przejazdy sobotniego odcinka, a tym samym został motocyklowym zwycięzcą Polskiego Safari. W dodatku okazał się bardzo sympatycznym młodym chłopakiem – nie poskąpił mi uśmiechu, pozowania do fotki, a także ekskluzywnego komentarza do świeżo zdobytego zwycięstwa, udzielonego podczas wypisywania karty drogowej: „Ten rajd pojechałem treningowo moją dakarówką i był to naprawdę bardzo dobry trening. Z przejazdu na przejazd trasa była coraz cięższa, było też z kim się ścigać. Fajnie, że udało się zorganizować rajd w Warszawie, z metą w samym centrum. W tym roku miałem już okazję stać na najwyższym stopniu podium pod piramidami, a teraz stanę pod Pałacem Kultury. Bardzo miła jest też atmosfera rajdu”. Tę miłą atmosferę mogę w 100% potwierdzić. Wyjątkowo towarzyska była ona właśnie wśród tej grupy zawodników. Oczekując na swój wjazd na nasz PKC, robili oni sobie niemalże piknik na trawie. To oczekiwanie to także okazja do grupowej fotki. Uśmiechów natomiast wśród motocyklistów, quadowców i załóg UTV było co nie miara. W tej grupie zdecydowanie brylował jeden z quadowców, rajdowy weteran, Józef Guzy, który dla każdego miał nie tylko uśmiechy, ale i dowcipy, a dla „młodzieży” także liczne rady i wskazówki.

Nie będę ukrywać, że boję się motocykli i quadów, a i UTV nie wzbudzają mojego zaufania. Tym bardziej podziwiam zawodników, którzy tymi pojazdami ścigają się w rajdach. Szczególną uwagę więc zwróciłam na panie startujące w PPRB. Asia Modrzewska – spokojna, cicha riderka o nieco egzotycznej urodzie i walecznym sercu. Kasia Bąk – ciągle uśmiechnięta motocyklistka z burzą ognistych włosów. Na nasz PKC podjeżdżała pod koniec stawki, ale wcale nie była z tego powodu smutna. „Czemu Cię tak na koniec wyrzucili?” – spytałam Kasię, choć doskonale znałam odpowiedź. „Chyba mnie nie kochają…” – odpowiedziała z przymrużeniem oka. Akurat! Nigdy w to nie uwierzę! Nota bene wraz z moim towarzyszem Piotrem stwierdziliśmy, że te panie, choć rozczochrane, ubrudzone i uprawiające raczej niezbyt kobiecy sport, za to z promiennymi uśmiechami są o wiele bardziej kobiece niż wymuskane kobiety w szpilkach i z pełnym makijażem. Makijażu zupełnie nie potrzebuje prześliczna Kaja Wojnar, która zasiada na prawym fotelu UTV prowadzonego przez własnego ojca, Waldemara.
Z kolei dla młodziutkiej Agaty Stefaniak najlepszym „strojem” jest jej różowy quad. Agatą wybitnie się zainteresowałam, bo do tej pory nie potrafię zrozumieć, skąd w tak drobniutkiej dziewczynie tyle siły do ujarzmiania kilkusetkilogramowej maszyny i tyle woli walki. Słowo daję, że Agatę można by wziąć za nastolatkę, choć ma już 20 lat. To wrażenie potęguje zdecydowanie dziewczęcy kolor jej pojazdu. Różowy quad Agaty od razu budzi skojarzenia z maszyną jednej z nielicznych kobiet na Dakarze, Camelii Liparotti. Młodziutka Polka też marzy o Dakarze, choć realistycznie ocenia: „Może za jakieś 5 lat… Muszę najpierw ostro potrenować”. Ostrych treningów natomiast zupełnie się nie boi, to prawdziwa fighterka. W Polskim Safari startowała świeżo po leczeniu złamanego obojczyka: „Na dziurach trochę boli, ale staram się o tym nie myśleć, po prostu jadę swoje” – szacun, dziewczyno! Z takim podejściem to i Dakar nie będzie Ci straszny. A ja już widzę, jak Rafał Sonik nosi Cię na dakarowej mecie na rękach, jak w styczniu Paulę Goncalves.

RMPST

Po „lekkiej kawalerii” na PKCe docierały załogi startujące w Rajdowych Mistrzostwach Polski Samochodów Terenowych. Mimo tego, że walczą o najwyższe trofeum w rajdach terenowych, mimo tego, że posiadają licencje, czyli znają regulaminy i wszelkie przepisy rajdowe, to atmosfera wśród tych załóg jest luźna, towarzyska i wesoła. Tacy są też w stosunku do sędziów – wyluzowani i uśmiechnięci. W zdecydowanej większości, bo zdarzały się przypadki, że ktoś najwidoczniej nie wiedział, że sędzia to nie wróg i że to sędziowie służą zawodnikom, a nie odwrotnie. Ten problem zaobserwowałam głównie u zawodników, którzy w cross country są nowicjuszami, a częściej można ich spotkać na rajdach płaskich (przypadek?). Jednak i na nich zadziałały zasady: „z kim przestajesz, takim się stajesz” oraz „uśmiech za uśmiech” i przy kolejnych spotkaniach było już całkiem miło. Cross country zmienia ludzi, słowo daję! Weźmy na przykład Arona Domżałę: on również miał na swoim koncie całkiem niezłą karierę w rajdach płaskich, gdy podczas Polskiego Safari zadebiutował za sterami terenówki (dakarowe BMW Piotra Beaupre, który zresztą w Warszawie osobiście doglądał swojego pojazdu i jego załogi). Ogólnie cichy i skromny chłopak, a tu jakiś taki wręcz podejrzanie zadowolony. Zapytałam więc: „Jak Ci się podoba w cross country?” W tym momencie uśmiech Arona poszerzył się do granic możliwości, a odpowiedź była wręcz oczywista: ”Fajnieeee!!!” Natomiast pilota Arona, Irka Pleskota, widywałam już na rajdach płaskich – zwykle skupionego i poważnego i taki też był jeszcze w piątek. A już w sobotę wzajemnie się do siebie uśmiechaliśmy, a nawet zamieniliśmy parę słów. Trzymałam więc mocno kciuki za chłopaków, żeby te uśmiechy zachowali aż do mety, jednak nie udało im się do niej dojechać. Nie miałam więc okazji zapytać, jak było – zapytam na którymś kolejnym rajdzie terenowym. Bo na bank się jeszcze kiedyś w takich okolicznościach przyrody spotkamy. Przecież offroad uzależnia.

Bardzo czekałam na uśmiechy Mirka Zapletala i Maćka Martona, ale już BK rozwiało moje nadzieje. Hummer z numerem 101 nie stawił się na naszym PKCu przed BK, a dziewczyny z biura zawodów potwierdziły moje obawy, że tej załogi, mimo zgłoszenia, w rajdzie nie zobaczymy. To jednak nie zmieniało faktu, że walka o prymat w RMPST w Polskim Safari będzie zacięta i rozegra się głównie między trzema załogami – liderami klasyfikacji, czyli Pawłem Molgo i Januszem Jandrowiczem w Hiluxie, Piotrem Białkowskim i Bartkiem Momotem w Hummerze oraz Marcinem Łukaszewskim i Magdą Duhanik w BMW GPR Seria 1. Ci ostatni – nota bene moi krajanie – borykali się przez ostatnie 3 rajdy z problemami z autem. Zaczęło się pożarem na Baja Carpathia, a kolejne dwa starty tej załogi (w Mistrzostwach CEZ na Węgrzech oraz na Baja Czarne) przekreśliły następstwa tamtej przygody. Zapytałam Marcina jeszcze przed startem Polskiego Safari o kondycję auta: „Cała elektryka przejrzana, to, co trzeba, wymienione, więc już powinno być dobrze” – odpowiedział. A skoro tak, to można było przypuszczać, że to właśnie Marcin i Magda będą triumfować w Warszawie. Wobec tego życzyłam im tylko… spotkania pod Pałacem Kultury. Zgodnie z moimi przewidywaniami do tego spotkania doszło – były gratulacje, pogawędki, uśmiechy, pamiątkowa fotka itp., itd. Kolejne pucharki trafiły do Olsztyna.
A co z aktualnymi liderami RMPST? Ano tytuł swój po Polskim Safari Paweł Molgo i Janusz Jandrowicz utrzymali, pomimo tego, iż ostatni raz uśmiechali się do mnie na wyjeździe z parku zamkniętego. Na pierwszym sobotnim przegrupowaniu z niepokojem zwróciłam uwagę, że „kosiarki”, czyli biało-zielono-czerwonego Hiluxa brak wśród aut czekających na wjazd na nasz PKC. Pomyślałam sobie, że tylko jakaś poważna awaria mogła Pawła i Janusza wyeliminować z gry, bo przecież takie drobnostki, jak np. dachowanie nie są w stanie ich powstrzymać. Moje przypuszczenia potwierdzają zawodnicy, których wypytałam o powody nieobecności NAC Rally Team na przegrupowaniu. Obecni byli natomiast bardzo sympatyczni panowie z czarmo-biało-czerwonego Hummera, czyli Piotr Białkowski i Bartek Momot. No to już wiem, że to oni staną na podium pod PKiN, a konkretnie na stopniu z numerem 2. Zerkam na wyniki online – zgadza się. Muszę natomiast przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem nie tylko przemiłych uśmiechów Piotra i Bartka, ale przede wszystkim ich jazdy, bo wygłodniały rajdowej rywalizacji (znaczy cisnący na maxa) Marcin Łukaszewski „objechał” ich tylko na niespełna 3 minuty, czyli około półtorej sekundy na kilometrze rajdu. A wystarczy spojrzeć na gabaryty obu aut, by sobie wyobrazić, co panowie z BEWA Racing Team wyczyniają ze swoim Hummerem. Miałam okazję to zresztą widzieć na żywo na Baja Carpathia – to auto w rękach Piotra zdaje się być lekkie jak piórko! Cuda ze swoim SAMem MRT potrafi też robić Włodek Grajek, którego równie fantastycznie nawiguje Piotr „Superpilot” Brakowiecki. Za tę załogę na Polskim Safari szczególnie trzymałam kciuki, gdyż drugiego takiego zestawu pasjonatów chyba nie ma w RMPST. Ich auto konstrukcyjnie odbiega od topowych samochodów w tej grupie, a jednak są oni w stanie walczyć o czołowe lokaty. Włodek to pan, który osiemnastkę skończył już parę lat temu, ale tylko ciałem, bo na pewno nie duchem. Jego znaki rozpoznawcze to niezwykle serdeczny i ciepły uśmiech oraz ogromna rozwaga za kierownicą (choć nogę ma ciężką). Z kolei Piotr to mistrz przygotowywania roadbooków oraz prawdziwa kopalnia wiedzy o rajdach, nie tylko terenowych (mogłabym z nim rozmawiać godzinami!), a do tego także chodząca serdeczność. Poza tym – słowo honoru! – on chyba nawet przez sen się uśmiecha, bo nigdy jeszcze nie widziałam innego wyrazu jego twarzy. Na drugim przegrupowaniu Polskiego Safari jednak ten uśmiech miał ciut mniej promienny niż zwykle: „Za późno wyjechaliśmy z serwisu i dostaliśmy 10 minut kary, więc koniec walki o 3. miejsce…” Szkoda… Na pocieszenie Włodek i Piotr dostali pucharki za 3. miejsce w grupie T1, choć nie o tę lokatę im chodziło. Natomiast co ciekawe, Piotr jako jedyna z osób, które pytałam o trasę, nie narzekał na dziury – uznał je za coś zupełnie oczywistego i naturalnego w rajdzie rangi Mistrzostw Polski. On chyba nie ma kręgosłupa...

O zawodnikach startujących w Polskim Safari w RMPST mogłabym się jeszcze długo rozpisywać, bo wśród nich mam najwięcej znajomych. Tych sprzed lat, jak Robert Kufel, który niegdyś potrafił się do mnie uśmiechać wisząc na trawersie i który również tu nie skąpił mi uśmiechu, choć powodów do radości tym razem raczej nie miał. Tych nowych, jak poznana na Baja Carpathia Rebeka Jankowska, która w Warszawie z uśmiechem machała mi łapką zza kierownicy. I tych całkiem najnowszych, jak Ola Kujawa, promieniejąca mimo zmęczenia. O jednym pewnym duecie natomiast muszę, po prostu muszę napisać, bo takich trzech, jak ich dwóch, to w całym rajdowym światku nie ma ani jednego.
To Robert Łyżwa i Michał Krotiuk, których nazwać komikami rajdowymi to za mało. Oni się nie uśmiechają – oni się szczerzą. Oni nie odwzajemniają uśmiechu – oni sprawiają, że się ryczy ze śmiechu. I tak sobie na luzaku jadą i ciągle im z tego jechania jakiś niezły wynik wyjdzie – tym razem wyszło im 7. miejsce w generalce i 3. w grupie TH. Za to w klasie „banan na paszczy” zdecydowanie są mistrzami wszechświata i okolic. A do tego są niesamowicie życzliwi i pomocni. Ewenementy jakieś, dosłownie!

Aaa, i jeszcze jedno. Taka mała dygresja o urokach sędziowania na rajdzie terenowym – fajnie jest się podroczyć ze swoim Naczelnym (Maciek Chełmicki) o wpis w karcie drogowej i pokazać mu, kto TUTAJ rządzi ;)

RPPST

Z sędziowskiego punktu widzenia uczestnicy Rajdowego Pucharu Polski Samochodów Terenowych – zwani przeze mnie pieszczotliwie „pucharzykami” – prawie nie różnią się od zawodników RMPST, po których wyruszają na rajdowe trasy. Prawie, bo jednak czasem trzeba im coś pokazać, wytłumaczyć, poprawić. Zwłaszcza tym, którzy startują w Pucharze po raz pierwszy, jak choćby moi znajomi z rajdów przeprawowych, Wojtek i Patryk Poręba. Patryk poprosił mnie o pomoc w rozszyfrowaniu karty drogowej, a ja się czułam dumna jak paw, że mogę mu służyć swoją wiedzą. Z radością i oczywiście uśmiechem wytłumaczyłam mu, o co w tych tajemniczych rubryczkach chodzi, a w zamian co spotkanie dostawałam uśmiechy obu panów, a nawet machanie łapką. Ale zdarza się – i tak też mi się trzykrotnie zdarzyło na Polskim Safari, że tę sędziowską wiedzę i kompetencje trzeba wykorzystać w mało przyjemny sposób, mianowicie wpisując karę lub też informując załogę, że taką karę otrzyma. Strasznie tego nie lubię, ale czasem nie ma innego wyjścia. Łagodne wytłumaczenie i kilka ciepłych słów, wypowiedzianych z życzliwym uśmiechem w takich sytuacjach czyni cuda – ukarana załoga zdaje się zupełnie nie mieć żalu do tego wrednego sędziego, dziękuje za wyjaśnienie i odjeżdża z uśmiechem. Można? Można. Przecież nikt nikomu nie robi tu na złość, a kary są bardziej po to, żeby „wychowywać’ niż faktycznie karać. Jakoś załogom z rajdów terenowych łatwiej niż tym, co startują w rajdach płaskich, jest zrozumieć, że sędzia to nie wróg. Zwłaszcza, że niekiedy sędzia prywatnie to przyjaciel.

A właśnie, przyjaciele. Także wśród „pucharzyków” mam kilkoro dobrych znajomych, a po Polskim Safari to grono znacznie się rozszerzyło. Na przykład o bardzo sympatyczną, bezciśnieniową i ciągle uśmiechniętą załogę w składzie Maciek Manejkowski i Magda Wruszak. Nawet ich żółte Pajero wygląda tak słonecznie i radośnie, że zdaje się także uśmiechać. Fajny zestaw z nich, w dodatku całkiem szybko jeżdżący, bo na Polskim Safari wyjęli pudło (3. miejsce w RPPST). A propos szybkiej jazdy – zwycięzcami w Pucharze zostali inni moi znajomi, tacy wieloletni – Jacek Soboń i Mariusz Borowski. Japa i Borówa to z kolei straszni ciśnieniowcy, ale tylko na trasie i na serwisie. „Po godzinach” natomiast to wariaci, jakich mało – nierzadko mi się zdarzało w ich towarzystwie wręcz płakać ze śmiechu. O tym, że potrafią wyprawiać cuda ze swoim autem, też już od jakiegoś czasu wiem. Odkąd Mariusz – konstruktor tego ustrojstwa, które oficjalnie nazywa się Vitarą, a nieoficjalnie Zjeebem – zaprezentował na Facebooku to swoje dzieło wiedziałam, że będą walczyć o wszystko albo nic. Trzymałam więc za nich regularnie kciuki i to nie tylko dlatego, że sama mam Vitarę (bardziej przypominającą Vitarę), ale dlatego, że po prostu tych dwóch wesołków lubię. Jakkolwiek udowodnili, że i oni, i auto jeżdżą naprawdę szybko, to każdy dotychczasowy rajd kończył się dla nich raczej kiepsko. Już na początku Polskiego Safari mówię więc przekornie do Mariusza: „To co, tym razem też coś popsujecie?” Odpowiedź jest krótka i treściwa: „Wypluj te słowa!” No to wyplułam, a chłopakom życzyłam spotkania na mecie. Wszystko inne – w tym przypadku wygraną – mieli sobie załatwić sami. I załatwili. A z oesu na oes coraz bardziej się do mnie szczerzyli. Ja do nich również.

Podobnie, jak do innej nieco szalonej załogi – Jarka Andrzejewskiego i Maćka Radomskiego. Oni też mają tendencję do gruzowania swojego pojazdu zwanego Rumburakiem. Ów Rumburak w związku z tym ciągłym gruzowaniem, jak się nazywa, tak też zwykle wygląda. „Ciekawe, kto to wydachował na prologu” – zastanawiałam się w piątek wieczorem. „Patrz, to chyba ten” – mówi mój towarzysz z PKCu, Bartek, wskazując Rumburaka. „Eee, nieee, on tak zawsze wygląda…” – odpowiadam. I rzeczywiście ślady dachowania na tym pojeździe są ewidentne. Tyle, że dachowania z poprzedniego rajdu. Na Polskim Safari jakoś udało im się w całości dojechać do mety i to z wcale niezłym wynikiem – 5. miejsce w grupie S1. Musieli chyba jednak oszczędzać swój kosmiczny pojazd, bo wiem, że potrafią jeszcze szybciej jeździć. Nie wiedziałam natomiast, że potrafią aż tak szeroko się do mnie uśmiechać. Już wiem. Równie szerokim uśmiechem chciałam obdarzyć chłopaków z XYZ Offroad Team, czyli Filipa Łukasika i Bartka Krencika. Obdarzyłam nie raz, oni mnie również. Natomiast całkiem mi z głowy wyleciało, z jakiego powodu się miałam do nich uśmiechać. Otóż chciałam im podziękować za bardzo miłą i motywującą recenzję jednego z moich artykułów. Widocznie w warunkach rajdowych mieliśmy inne tematy do uśmiechania się, bo o podziękowaniach przypomniałam sobie dopiero pod Pałacem Kultury, gdzie oderwałam w tym celu chłopaków od jakiegoś smakowitego żarełka, które konsumowali sobie na festiwalu food trucków. „Wielkie dzięki za miłe słowa!” – wypaliłam, nie przedstawiając się. Trochę się zdziwili, bo przecież mieli prawo nie wiedzieć, że ta sędzina też czasem pisze jakieś bazgroły do internetów. Wyjaśniłam więc sprawę, co skutkowało wymianą wzajemnych uśmiechów i uścisków dłoni. Natomiast wśród „pucharzyków” jest jedna osoba, którą na Polskim Safari szczególnie chciałam uściskać.
To Magda Gadaj, którą od kilku lat znam i tyluż lat podziwiam. Zawszę mówię, że to „baba z jajami” – może trochę nieładnie, ale ona się za to nie obraża. Zresztą w ogóle się nie obraża, bo to wyjątkowo wesoła dziewczyna i prawdziwa twardzielka. Bo trzeba być twardym jak skała, żeby co rajd się borykać z awariami auta, które często ujawniają się jeszcze przez startem i mimo tego się nie poddawać. A Magda się nigdy nie poddaje. Wspiera ją w tym jej tata i pilot, Mieczysław, po którym ewidentnie odziedziczyła serdeczny uśmiech. Pierwsze kroki po przyjeździe do Warszawy skierowałam do biura, a kolejne do serwisu, wyszukując wzrokiem Magdy. Nietrudno ją wypatrzeć w tłumie, gdyż ma włosy w kolorze swojego Pajero – ognista czerwień czy jakoś tak. Znalazłam ją więc błyskawicznie i od razu mówię: „Magducha, tym razem dobrze będzie, co?” Z jej ust padła jedyna politycznie poprawna odpowiedź: „Musi być!” Wyściskałam ją mocno, jakby miało jej to przynieść szczęście. Przynajmniej miałam nadzieję, że te moje uściski mają taką moc. „Widzimy się na mecie!” – rzuciłam na odchodne. „No jasne, że się widzimy!” – ze swoim cudownym, energetycznym uśmiechem odrzuciła Magda. Na sobotnich PKCach z duszą na ramieniu wypatrywałam w pucharowej stawce czerwonego Pajero i oddychałam z ulgą, kiedy pojawiało się na horyzoncie. A gdy podjeżdżało do mnie, to już obie byłyśmy uśmiechnięte od ucha do ucha. Pan Mieczysław też. Niestety i na tym rajdzie tę załogę dopadły kłopoty natury technicznej, ale upór i wola walki Magdy sprawiły, że obie mogłyśmy dotrzymać danego sobie słowa o spotkaniu na mecie. Hmmm, może jednak te moje uściski też trochę pomogły? W sumie to nieistotne. Ważne jest to, że i Magda, i ja wyjeżdżałyśmy z Warszawy trochę zakurzone, ale uśmiechnięte.

Ech, tych uśmiechów podczas Polskiego Safari było tyle, że nie sposób je wszystkie wyliczyć, a tym bardziej opisać. Każdy z nich był natomiast dla mnie wyjątkowy. Jeden jednak szczególnie wrył mi się w pamięć. Pora zatem rozstrzygnąć ten mój prywatny i całkowicie subiektywny plebiscyt na najcudowniejszy uśmiech.
Najbardziej lubię, gdy uśmiechają się do mnie panowie, jednak na Polskim Safari byłam pod ogromnym wrażeniem pań, które w tym rajdzie brały udział, fantastyczne dziewczyny. Toteż zwyciężczynią mojego uśmiechniętego konkursu także jest kobieta – to prześliczna i serdeczna Ola Kujawa. Na ostatnim PKCu miała naprawdę zakurzoną twarz, a w jej oczach widać było zmęczenie. Jednak Ola potrafiła dostrzec zmęczenie także na mojej twarzy, a jej promienny i serdeczny uśmiech sprawił, że całe to zmęczenie poszło sobie precz. I tak sobie trwałyśmy w tych uśmiechach przez dobrą chwilę…

Kilka tygodni później. Noc z soboty na niedzielę, grubo po północy. Właśnie dopisuję epilog do mojego wspominkowego artykułu. Patrzę w lustro, a tam znów gęba uśmiecha się sama do siebie. I do tych zakurzonych uśmiechów z Polskiego Safari, które ciągle ma w głowie. Uśmiecha się jeszcze bardziej, bo lada dzień ponownie – choć w innej roli - zobaczy te uśmiechy na Baja Poland.

AM


Fot. AM, Wojciech Janowski, Jarosław Świątek, staniszewski.eu fotografia





<< powrót
Dodaj do:





X